piątek, 19 sierpnia 2016

Robotnicy spod znaku Tryzuba

Przeglądając dziś stronę internetową Głównego Urzędu Statystycznego natknąłem się na dane z rynku pracy, a konkretniej na "Przeciętne zatrudnienie i wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w lipcu 2016 roku". Wynika z nich, iż przeciętne miesięczne wynagrodzenie (brutto) było wyższe o 4,8% w porównaniu z lipcem ubiegłego roku i wyniosło 4291,85 zł. Zaciekawiony zerknąłem też na wskaźnik stopy bezrobocia. Wynosi on 8,8%, stan na czerwiec 2016 roku.


Patrząc na dane statystyczne można  by uznać, iż sytuacja na rynku pracy poprawia się z roku na rok, a przyszłość rysuje się w świetlanych barwach. Temat podchwyciły oczywiście portale internetowe, jednak komentarze do artykułów o wzroście średniego wynagrodzenia nie pozostawiają złudzeń. Nie od dziś wiadomo, iż wskaźnik przeciętnego wynagrodzenia nie daje rzeczywistego obrazu zarobków w Polsce (prawdziwy da nam dopiero mediana tzw. wartość środkowa). Co najmniej 2/3 zatrudnionych w Polsce zarabia poniżej średniej krajowej. Ogólnie rzecz biorąc poza dużymi ośrodkami miejskimi pensje pracowników fizycznych oscylują w granicach minimalnej krajowej, rzadko przekraczając 2000 złotych netto w normalnym wymiarze godzin. Nie będę póki co rozwijał tematu wynagrodzeń, powrócę do niego w osobnym artykule.

Chciałbym się w tym miejscu skupić na wskaźniku stopy bezrobocia, a konkretnie na czynnikach które go kształtują. Dzień w dzień słyszę, iż jesteśmy starzejącym się społeczeństwem, mamy nadmiar emerytów i niedobór noworodków. Ponoć brak też rąk do pracy. Po otwarciu dla nas granic Unii Europejskiej i tamtejszych rynków pracy rzesze młodych i starych, zniechęconych brakiem perspektyw dały dyla na zachód, za chlebem ma się rozumieć. Większość się tam zadomowiła, ustawiła i ani myśli wracać do kraju by tyrać za minimalną krajową ledwo wiążąc koniec z końcem. Dla większości polskich pracodawców korzystających z taniej siły roboczej to był cios. Wychowani na zwierzęcym kapitalizmie, na rynku pracodawcy, w warunkach które pozwoliły im maksymalizować zyski nie licząc się z pracownikiem, którego z łatwością mogli zastąpić, stanęli przed groźbą podwyżek płac oraz poprawy warunków pracy. O zgrozo kosztem własnych zysków. Przez lata dla wielu Polaków widmo utraty zatrudnienia powodowało, i często nadal powoduje, iż godzili się na duże ustępstwa na rzecz pracodawców. Na niskie zarobki, kiepsko płatne nadgodziny, ciężkie warunki pracy. Kiedy sytuacja zaczęła się odwracać na korzyść najgorzej zarabiających z pomocą polskim przedsiębiorcom przyszedł dość nieoczekiwanie Wuj Sam, a konkretniej pokłosie jego wschodniej polityki. Jak to, spytacie? Kiedy wódź Putin uroczyście celebrował swoje Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi na Ukrainie szerzył się już ferment. Prorosyjskiego prezydenta Janukowycza wyrzucona na zbity pysk i ustanowiono reżim demokratyczny pod wodzą ideowych spadkobierców OUN/UPA. Nowe władze Ukrainy uzyskały natychmiast aprobatę i poparcie zza wielkiej wody. Nasi politycy, z lewa i z prawa, związani wiernopoddańczą przysięgą bezwzględnego posłuszeństwa wobec USA, zaczęli aktywnie angażować się na Ukrainie, pod dyktando jankesów ujadając i szczerząc kły na ruskich. Jednocześnie zadeklarowano wsparcie dla nowo zrodzonej ukraińskiej demokracji w postaci gigantycznych bezzwrotnych pożyczek finansowanych, jak się domyślacie, z kieszeni polskich podatników. Szybko w niepamięć poszły wszystkie antagonizmy i nieporozumienia. Rzeź wołyńska, ekscesy SS-Galizien, eksterminacją ludności polskiej na kresach, oraz UPA oczekująca w Bieszczadach na wybuch III wojny światowej, cyrk ten zakończyła dopiero czystka etniczna znana jako Akcja Wisła.

Obecnie stosunki polsko - ukraińskie  układają się wzorowo. Cały czas wspieramy naszych wschodnich sąsiadów, jak nam Wuj Sam przykazał. Niestety symbioza to nie jest. My dajemy, oni biorą. W zamian dostajemy, że się tak kolokwialnie wyrażę "po dupie". Gospodarczo i politycznie. Jednym ze skutków "zbliżenia" polsko - ukraińskiego są wydawane masowo wizy i de facto otwarcie naszego rynku pracy. Obecnie przepisy zezwalają obywatelom Ukrainy na pracę w Polsce przez 6 miesięcy w ciągu kolejnych 12 miesięcy, na podstawie "Oświadczenia o zamiarze powierzenia pracy cudzoziemcowi". Oświadczenie takie, w powiatowym urzędzie pracy, składa polski pracodawca, która zamierza zatrudnić pracownika z Ukrainy. Trudno oszacować liczbę Ukraińców przebywających w Polsce. Szacuje się, iż jest ich około miliona. W roku 2015 liczba zezwoleń na pracę na podstawie "Oświadczeń ..." przekroczyła 700 tysięcy. Nie sposób dać wiarę by pozostałe 300 tysięcy przyjechało do nas na wakacje. Prawdopodobnie większość z nich pracuje zatrudniona na innych zasadach bądź "na czarno".

Wspólną cechą Polaków i Ukraińców jest to, iż emigrują w celach zarobkowych. Dobrze to świadczy o nas jak również o Ukraińcach, jednakże kraje zachodu zdają się tego nie doceniać. Jak dobrze wiemy preferują emigrację o charakterze roszczeniowym, zainteresowaną bardziej pakietem socjalnym niż uczciwą robotą. Ukraińcy w Polsce znajdują zatrudnienie najczęściej w dużych zakładach pracy. Te organizują dla nich szkolenia pracownicze, ułatwiają też częstokroć zakwaterowanie i dojazdy do pracy. W ten sposób zmniejszają do minimum koszty zatrudnienia wypinając się na kręcących nosami Polaczków, którym stawka bądź warunki pracy wydały się mało atrakcyjne. Za przykładem dużych przedsiębiorstw idą także małe firmy, tym bardziej, że nabór do pracy ułatwiają coraz prężniej działające biura pośrednictwa pracy dla cudzoziemców, zwłaszcza obywateli Ukrainy. Mało tego! Organizacje polskich pracodawców ostro wzięły się do roboty i aktywnie lobbują na rzecz jeszcze szerszego otwarcia granic kraju na ukraińską emigrację zarobkową. Pojawiają się nawet głosy, iż to nieuniknione, że bez emigrantów się nie obejdzie. Bierzmy Ukraińców bo w przeciwnym wypadku zaleje nas fala emigracji arabskiego pochodzenia. Straszak na czasie, ale jak pokazuje doświadczenie uchodźcy i emigranci pochodzenia arabskiego jak ognia unikają naszego kraju i jak bumerang wracają do kraju, z którego przybyli bądź nam ich podesłano. Chcę przez to powiedzieć, iż nie uwierzę w brednie dużego liberalnego kapitału i jego lobbystów, którzy starają się nam wmówić, iż emigranci są nam obecnie niezbędni dla właściwego funkcjonowania polskiej gospodarki. Próbują oni utrzymać status quo. Polska ma pozostać dużym rynkiem zbytu oraz siedliskiem taniej siły roboczej, nieważne dla nich czy polskiego, czy ukraińskiego pochodzenia.

Co to wszystko oznacza dla najgorzej zarabiających, najczęściej niewykwalifikowanych, polskich pracowników? Po pierwsze trudności ze znalezieniem pracy. Po drugie minimalne szanse na wzrost zarobków, a co za tym idzie poprawy sytuacji materialnej. Po trzecie brak poprawy warunków pracy, Ukrainiec pracuje i nie narzeka. I tym oto sposobem polskie władze po raz kolejny udowadniają, że w nosie mają całą klasę pracują. Jak się okazuje polska racja stanu nie dotyczy tych 2/3 zarabiających poniżej średniego wynagrodzenia. Nieważna jest walka z bezrobociem, tworzenie miejsc pracy, godna płaca i dobre warunki pracy. Na koniec nasuwa się pytanie do rządzących. W jaki sposób i czy naprawdę?! chcecie ściągnąć z powrotem do kraju polską emigrację zarobkową, o czym tak stanowczo wszystkich zapewniacie, skoro właśnie przez absurdalnie niskie płace w stosunku do kosztów utrzymania uciekli oni za granicę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz